"Sapere Aude" okiem wnikliwego czytelnika.
Pojawiła się kolejna recenzja „Sapere Aude„. Bardzo wnikliwa i profesjonalna recenzja! Sami zobaczcie:
Self-publishing w Polsce to wciąż temat kontrowersyjny. Niektórzy wydawcy przy pomocy prasowych, a także internetowych klakierów robią zjawisku czarny PR, próbując chronić swoje interesy, ale to jeszcze jest zrozumiałe. Gorzej, że niektóre platformy służące do wydawania książek zdają się ich w ogóle nie czytać przed publikacją, idąc po linii najmniejszego oporu, byle oferta była jak największa. Ktoś mniej zorientowany w rynku ma zatem dużą szansę trafić na gnioty absolutne, co przekłada się na często spotykaną, negatywną opinię o zjawisku samodzielnego wydawania książek.
Tym trudniejsza droga przed tymi twórcami, którzy drogę self-publishingu wybrali. Do takich twórców należy Małgorzata Sambor-Cao, która zdecydowała się wydać powieść samodzielnie, nie współpracując z żadną platformą wspomagającą wydanie książki, ponadto autorka poszła drogą rzadziej dziś spotykaną: przygotowana została nie tylko wersja elektroniczna, ale i papierowa.
“Sapere Aude” to powieść tocząca się w Meksyku, którego przedstawienie zgodne jest z tym, co znamy z popkultury, z filmów takich jak “Traffic” czy “Man on fire”. Jest to kraj, w którym bossowie narkotykowi biorą czynny udział w rządzeniu, porwania dla okupu to codzienność, a żywot ubogich, pozbawionych środków do życia to zawsze ten sam scenariusz: narkotyki i prostytucja.
Trzeba przyznać, że powieść zaczyna się mocno, dosadnie i wciąga natychmiast. Historia dziewczynki, która przechodzi przez piekło oddziałuje na czytelnika, który natychmiast zaczyna kibicować jej poczynaniom, pragnie dla niej lepszego losu. Proste zagranie, a jakie skuteczne. Podobnie jest dalej: przedstawiony zostaje system azyli dla potrzebujących, lecz ledwo czytelnik się przyzwyczai do myśli, że jest nadzieja w tym okrutnym kraju – wszystko się rozpada. Zdecydowanie nie można odmówić lekturze wywoływania u czytelnika emocji.
Dalsza opowieść jest zbudowana na zasadzie kontrastu pomiędzy dwiema ideologiami: egoizmem i altruizmem. Z początku trochę trudno jest ów altruizm zaakceptować, jednak z czasem postać Michaela van Horna staje się czytelnikowi coraz bliższa, i nawet jeśli jego upór drażni, znowu do głosu dochodzą emocje. Czytelnik nie traci czasu na zastanawianie się nad dość niewiarygodną siłą osobowości tego młodego człowieka, bo woli dać się ponieść lekturze, oferowanej tu brutalnej sensacji, okrutnym wydarzeniom zamkniętym w jednym pomieszczeniu. Całość rozgrywa się w niewielkim gronie, a każda z postaci została zaprezentowana na tyle dobrze, by wywołać autentyczne zaangażowanie w historię.
Okrucieństwo tu obecne nie jest łatwe do przyjęcia, i z początku jedynie miejsce akcji pozwala je zaakceptować, przyjąć do wiadomości. Potem jednak czytelnik zaczyna się zastanawiać, i dostrzega, że tak naprawdę prócz cierpienia “Sapere Aude” oferuje coś więcej; postać oprawcy została przygotowana naprawdę nieźle i spoglądanie jak całość z jego punktu widzenia, obserwacja planu rozpadającego się niczym domek z kart jest mocno angażujące, faktycznie powoduje, że zaciekawiony czytelnik połyka powieść za jednym zamachem.
Oczywiście, że nie sposób nie dostrzec pewnej naiwności, cyniczny czytelnik bez problemu zakwestionuje pewne rozwiązania, na których fabuła została zbudowana. Podobnie okrucieństwo, momentami czytelnik sobie zadaje pytanie, czy jest środkiem do celu, czy celem samym w sobie? Tu odpowiedzi udzielą kolejne tomy. Również idealizm Michaela, służalczość i swego rodzaju bezmyślność żołnierzy – te elementy początkowo także trudno zrozumieć. Ale uczciwie przyznam, że po namyśle całość ma sens, i idealnie wpisuje się w obraz Meksyku, jaki znamy z literatury i telewizji.
I mimo, że fabuła pod koniec stawała się coraz bardziej przewidywalna, przyznam, że chętnie poznam dalsze losy bohaterów. Nie tylko z samej ciekawości, ale głównie z myślą o przeżytych emocjach – a te były tu naprawdę poważne. Poza tym “Sapere Aude”, niespecjalnie długa książka, trochę przypominała mi konstrukcją pierwszy odcinek nowego serialu, z rodzaju takich, które może z nóg nie zwalają, ale na pewno zainteresują. Widz/czytelnik będzie patrzył dalej, z zaciekawieniem, no i ten cliffhanger! A ja lubię dobre seriale, więc i tu na pewno ciąg dalszy nastąpi.
Trzeba przyznać pan Paweł zna się na książkach. Zresztą samemu można się przekonać odwiedzając jego blogi: http://pablos.booklikes.com/ i Blog Pablosa. Poproszę o dużo lajków dla tej recenzji 🙂
A w tajemnicy zdradzę, że podczas pierwszej lektury kilka razy wstrzymywałam oddech 🙂 Tak jest za każdym razem 🙂
Panie Pawle dziękuję 🙂